poniedziałek, 19 grudnia 2011

Po prostu najlepszy

Ktoś podsłuchał kiedyś, jak mały chlopiec, przechodząc przez podwórko, przekonywał głośno sam siebie, że jest najlepszym baseballistą . Na głowie miał baseballową czapkę, a w rękach piłkę i bijak.

- Jestem największym baseballistą na świecie - powiedział dumnie.
Podrzucił piłeczkę, przymierzył się, by uderzyć, lecz nie trafił... 

Niezrażony, podniósł piłeczkę, rzucił ją wysoko w powietrze i zawołał:
- Jestem najlepszym baseballistą w ogóle!
Zamierzył się kijem ponownie i znów chybił. 

Przez chwilę dokładnie przyglądał się bijakowi i piłeczce. W końcu jeszcze raz posłał ją w powietrze i zawołał:
- Jestem największym baseballistą jaki kiedykolwiek istniał!
Przyłożył z całej siły kijem i... znowu nie trafił w piłkę.
- O rety! - wykrzyknął - Co za miotacz!


niedziela, 11 grudnia 2011

Konfucjusz o mądrości









Mądrości możemy nauczyć się trzema metodami.  Po pierwsze dzięki wspomnieniu, co jest najszlachetniejsze; po drugie dzięki doświadczeniu, co jest najbardziej gorzkie; po trzecie przez naśladownictwo, co jest najłatwiejsze.

- Konfucjusz -






poniedziałek, 5 grudnia 2011

Dwaj mnisi

Dwóch pielgrzymujących mnichów dotarło do brodu rzeki. Ujrzeli tam młodą kobietę, pieknie ubraną, która najwyraźniej nie wiedziała, co począć. Chciała bowiem przejść na drugą stronę rzeki, lecz woda w rzece była na tyle wysoka, że obawiała się zniszczyć swój strój. Jeden z mnichów bez wielkich ceregieli wziął ją na plecy i przeniósł przez rzekę na drugi brzeg.

Mnisi ruszyli w dalszą drogę. Drugi z mnichów po długich przemyśleniach zaczął narzekać:
- Bracie, przecież nie należy dotykać kobiety, to niezgodne z naszymi zasadami. Jak mogłeś postąpić wbrew regule?
Mnich, który przeniósł młodą kobietę przez potok, milczał przez chwilę.
- Ja pozostawiłem ją nad rzeką jakąś godzinę temu - odezwał się w końcu - czemu ty wciąż ją ze sobą niesiesz?


źródło: Irmgard Schloegl "The Wisdom of Zen Masters"

Fromm o szczęściu









Szczęście nie jest dziełem przypadku, ani darem bogów, szczęście to coś, co każdy z nas musi sobie wypracować dla siebie samego.

- Erich Fromm -






środa, 30 listopada 2011

7 sposobów na odzyskanie siły wg Susan Jeffers

Siedem sposobów autorstwa Susan Jeffers na odzyskanie siły:

  1. Unikaj obwiniania za swoje złe samopoczucie sytuacji zewnętrznych. Nic poza tobą nie może kierować twoim myśleniem czy działaniem.
  2. Unikaj obwiniania siebie za to, że nie panujesz nad sytuacją. Starasz się jak możesz i jesteś na najlepszej drodze, by odzyskać siły.
  3. Miej świadomość, kiedy i gdzie odgrywasz rolę ofiary. Naucz się rozpoznawać sygnały mówiące o tym, że ponosisz odpowiedzialność za to, kim jesteś, co masz, co czujesz, co robisz.
  4. Zapoznaj się ze swoim największym wrogiem - wewnętrznym głosem przepowiadającym wszystko, co najgorsze.
  5. Określ korzyści, które powodują, że stoisz w miejscu. Pozwoli ci to zrozumieć, dlaczego tkwisz tu wbrew własnej woli. Paradoksalnie - odnalezienie korzyści pozwoli bez żalu iść dalej.
  6. Określ, czego w życiu chcesz, i działaj w tym kierunku. Nie czekaj, aż ktoś ci to da.
  7. Buduj świadomość, że w każdej sytuacji, która ci się przydarzy, masz wiele możliwości wyboru. Wybierz drogę, która cię rozwija i pozwala żyć w zgodzie z sobą i innymi ludźmi.

    poniedziałek, 28 listopada 2011

    Shalem o naprawianiu siebie









    Nie ma w tobie nic tak złego, czego to, co masz w sobie dobrego, nie mogłoby naprawić.
    - Baruch Shalem -
    (O'Connel "Solution-focused therapy", London 1998)






    poniedziałek, 21 listopada 2011

    piątek, 4 listopada 2011

    Bajka o uczuciach


    Dawno, dawno temu na oceanie istniała wyspa, którą zamieszkiwały emocje, uczucia oraz ludzkie cechy,  takie jak: Dobry Humor, Smutek, Mądrość, Duma; a wszystkich razem łączyła Miłość.

    Pewnego dnia mieszkańcy wyspy dowiedzieli się, że niedługo wyspa zatonie. Przygotowali swoje statki do wypłynięcia w morze, aby na zawsze opuścić wyspę. Tylko Miłość postanowiła poczekać do ostatniej chwili. Gdy pozostał jedynie maleńki skrawek lądu, Miłość poprosiła o pomoc.

    Pierwsze podpłynęło Bogactwo na swoim luksusowym jachcie.
    Miłość zapytała:
    - Bogactwo, czy możesz mnie uratować?
    - Niestety nie. Pokład mam pełen złota, srebra i innych kosztowności. Nie ma tam już miejsca dla ciebie - odpowiedziało Bogactwo.

    Jako druga podpłynęła swoim ogromnym czteromasztowcem Duma.
    - Dumo, zabierz mnie ze sobą! - poprosiła Miłość.
    - Niestety nie mogę cię wziąć! Na moim statku wszystko jest  już uporządkowane, a ty mogłabyś mi to popsuć... - odpowiedziała Duma i z dumą podniosła piękne żagle i odpłynęła.

    Na zbutwiałej łódce podpłynął Smutek.
    - Smutku, zabierz mnie ze sobą! - poprosiła Miłość.
    - Och, Miłość, ja jestem tak strasznie smutny, że chcę pozostać sam - odrzekł Smutek i smutnie powiosłował w dal.

    Dobry Humor przepłynął obok Miłości, nie zauważając jej, bo był tak rozbawiony, że nie usłyszał nawet wołania o pomoc.

    Wydawało się, że Miłość zginie na zawsze w głębinach oceanu...

    Nagle Miłość usłyszała:
    - Chodź! Zabiorę cię ze sobą! - powiedział nieznajomy starzec. Miłość była tak szczęśliwa i wdzięczna za uratowanie życia, że zapomniała zapytać, kim jest jej wybawca.

    Miłość bardzo chciała się dowiedzieć, kim jest ten tajemniczy starzec. Zwróciła się o poradę do Wiedzy.
    - Powiedz mi, proszę, kto mnie uratował.
    - To był Czas - odpowiedziała Wiedza.
    - Czas? - zdziwiła się Miłość. - Dlaczego Czas mi pomógł?
    - Tylko Czas rozumie, jak ważnym uczuciem w życiu każdego człowieka jest Miłość - odrzekła Wiedza.


    środa, 2 listopada 2011

    wtorek, 1 listopada 2011

    poniedziałek, 31 października 2011

    Pełnia szczęścia

    Niektórzy ludzie potrafią być szczęśliwi bez względu na okoliczności.

    Co sprawia, że żyjący w biedzie, dotknięci inwalidztwem czy odrzuceni przez innych mimo wszystko potrafią cieszyć się życiem? Jakie są uwarunkowania subiektywnego szczęścia? Jedno z podejść badawczych zakłada, że można je osiągać dzięki zdolności do refleksji, poszukiwania wartości, pielęgnowania cnót.

    W takim nurcie Maria Jarymowicz i Dorota Jasielska z Wydziału Psychologii Uniwersytetu Warszawskiego badały zależności pomiędzy oceną znaczenia wyodrębnionych przez siebie kategorii emocji jako wyznaczników ludzkiego szczęścia a stopniem deklarowanego poczucia szczęścia.

    Do pierwszej grupy zaliczone zostały emocje o genezie automatycznej, które zależą od wrażliwości danej osoby na różne bodźce oraz od stosunku do włas­nych doznań; do drugiej – emocje o genezie refleksyjnej, które są bardziej subiektywne, bo zależą od świadomego wyboru określonych wartości i cnót. Emocje o genezie automatycznej mogą mieć charakter homeostatyczny lub hedonistyczny, natomiast emocje o genezie refleksyjnej mogą być związane z realizacją standardów >ja< lub z pojmowaniem dobra. Autorki zakładają, że tak zwana pełnia szczęścia może być osiąg­nięta dzięki zdolności do doświadczania obu typów emocji.

    Z badania wynika, że osoby deklarujące wyższy poziom szczęścia wskazują na oba typy emocji, podczas gdy badani deklarujący jego niższy poziom jako główne źródło wskazują tylko emocje automatyczne. Potwierdza to hipotezę badawczą zakładającą, że docenianie różnorodnych źródeł emocji pozytywnych przybliża stany, które można nazwać poczuciem pełni szczęścia.

    Wyniki badania opublikowano w „Czasopiśmie Psychologicznym” (2011, t. 17, nr 1, s. 87–95). 
    Źródło: http://www.charaktery.eu/

    sobota, 29 października 2011









    Jest wystarczająco dużo światła dla tych, którzy pragną zobaczyć,  i wystarczająco dużo ciemności dla tych, którzy mają odwrotne upodobania.

    - Blaise Pascal -






    poniedziałek, 24 października 2011

    Motyl i walka

    Pewnego dnia na leśnej polanie mały niebieski motylek zaczął wykluwać się z kokonu; mężczyzna, który akurat tamtędy przechodził, usiadł i przyglądał się, jak motyl przeciska swoje ciało przez ten malutki otwór.

    I wtedy motylek zaprzestał walki o swoją wolność, zatrzymał się. Tak jakby zaszedł tak daleko, jak mógł i dalej już nie miał sił. Więc mężczyzna postanowił mu pomóc: wziął nożyczki i rozciął kokon. Dzięki temu motyl zrzucił go bez problemu. Miał za to wątłe ciało i bardzo pomarszczone skrzydła.

    Mężczyzna kontynuował obserwację. Spodziewał się, że za chwilę motyle skrzydła  zaczną grubieć, powiększać się, dzięki czemu motyl będzie mógł fruwać po łąkach pełnych kwiatów. Jednak tak się nie stało! Motyl spędził resztę życia, czołgając się po ziemi z mizernym ciałem i pomarszczonymi skrzydłami. Do końca życia nie był w stanie latać. Człowiek w całej swej życzliwości i dobroci nie przypuszczał, że swoją pomocą może mu zaszkodzić. Walka motyla z kokonem była bodźcem dla jego skrzydeł, dzięki któremu był w stanie pokonać opór i zacząć latać.

    Czasem walka z przeciwnościami jest nam w życiu potrzebna, abyśmy mogli wzmocnić się na różne trudy życia. Bez problemów nie bylibyśmy tak silni, jakbyśmy mogli. Nie bylibyśmy zdolni do latania. 
     
     
     

    sobota, 22 października 2011

    poniedziałek, 17 października 2011

    Cztery świece

    Cztery świece, płonąc, spalały się powoli. Wokół panowała taka cisza, że można było usłyszeć jak szeptem ze sobą rozmawiają.

    Pierwsza mówiła:
    "Ja symbolizuję Pokój, ale ludzie nie potrafią sprawić by zapanował pokój: właściwie myślę, że nie pozostaje mi nic innego do zrobienia jak zgasnąć!" Tak też uczyniła. Powolutku, spokojnie świeca zgasła zupełnie.

    Druga powiedziała:
    "Ja jestem Wiarą - niestety jestem całkowicie bezużyteczna. Ludzie nie chcą wiedzieć o mnie i dlatego nie ma sensu bym pozostawała zapalona." Ledwie skończyła mówić, delikatny wietrzyk powiał i zgasił świecę.

    Bardzo smutnym głosem trzecia świeca dodała:
    "Ja jestem Miłość. Nie mam już dłużej siły, by płonąć. Ludzie nie doceniają mnie i nie rozumieją, jak jestem ważna w ich życiu. Co gorsza - oni nienawidzą tych, którzy ich najbardziej kochają, nie potrafią docenić wartości uczuć własnej rodziny." I bez czekania na inne, świeca zgasła.

    W tym momencie...  do pokoju weszło małe dziecko i zobaczyło trzy zgaszone świece. Przelęknione prawie całkowitą ciemnością, krzyknęło: "Co robicie!!! Musicie pozostać zapalone, boję się ciemności!!!" i wybuchło płaczem.

    Na to czwarta świeca z zatroskaniem odezwała się:
    "Nie bój się, nie płacz. Dopóki ja jestem zapalona, możemy zawsze na nowo rozpalić trzy pozostałe świece: Ja jestem Nadzieja". Z oczami błyszczącymi i spuchniętymi od łez, dziecko wzięło świecę symbolizującą nadzieję i zapaliło trzy zgaszone świece.
     
    A więc zróbmy wszystko, aby nigdy nie zgasła w naszych sercach Nadzieja... 
    I byśmy, tak jak to dziecko, w każdym momencie  potrafili rozpalić na nowo naszą Wiarę, Pokój i Miłość! 

     

    środa, 12 października 2011

    Mózg jest optymistą

    Około 80 proc. ludzi jest optymistycznie nastawiona do świata, choć nie wszyscy by tak o sobie powiedzieli. Mózgi tych ludzi intensywniej pracują, przyswajając pozytywną informację niż negatywną. Dobre wieści traktują też bardziej serio - pisze BBC 

    Dr Tali Sharot z University College London, główna autorka opublikowanych w piśmie Nature Neuroscience badań podaje przykład: badany optymista szacuje, że ma 10 proc. ryzyka, że zachoruje na raka. Pesymista oblicza ryzyko na 40 proc. Następnie dowiadują się od prowadzącego eksperyment, że prawda jest taka, że ryzyko jest na poziomie 30 proc. Po pewnym czasie znów odpowiadają na to samo pytanie. Pesymista szacuje swoje ryzyko na 31 proc., optymista - tylko nieznacznie powyżej 10 proc.

    Choć zagrożenie chorobą jest u nich takie samo i oboje usłyszeli tę informację, nadal żyją w innym świecie.

    Naukowcy badali u 14 osób pracę mózgu wynikającą z bardziej lub mniej optymistycznego nastawienia do życia przy użyciu skanera mózgu. Badacze są zgodni, że dobre podejście do życia znacząco wpływa na nasze zdrowie, w swojej pracy przywołują m. in. badania robione na ok. 100 tys. kobiet świadczące o tym, że optymistki o wiele rzadziej chorują na serce.

    Jest jednak jedno "ale": niepoprawni optymiści czasem nie doszacowują ryzyka. Jeśli lubią palić - palą, bo przecież i tak oni nie zachorują na raka.

    Lepiej widzieć szklankę do połowy pustą czy do połowy pełną?



    Źródło: Gazeta Wyborcza

    wtorek, 11 października 2011

    ...

    Chcę, żebyś mnie słuchał, ale mnie nie osądzał
    Chcę, żebyś wyrażał swoje zdanie, ale nie doradzał mi.
    Chcę, żebyś mi ufał, ale nie domagał się ode mnie.
    ... Chcę, żebyś mi pomagał, ale bez intencji decydowania za mnie.
    Chcę, żebyś o mnie dbał, ale nie odbierał mi znaczenia.
    ... Chcę, żebyś na mnie patrzył, ale nie stosował projekcji swoich spraw na mnie.
    Chcę, żebyś mnie obejmował, ale mnie nie dusił.
    Chcę, żebyś mnie zachęcał, ale mnie nie popychał.
    Chcę, żebyś mnie wspierał, ale nie brał mnie na swoje barki.
    Chcę, żebyś mnie chronił, ale mnie nie oszukiwał.
    Chcę, żebyś się do mnie zbliżał, ale nie napadał na mnie.
    Chcę, żebyś znał moje sprawy, te, które wcale Ci się nie podobają.
    Chcę, żebyś je akceptował i nie starał się ich zmieniać.
    Chcę, żebyś wiedział, że DZIŚ możesz na mnie liczyć....
    bez żadnych warunków.

    Jorge M. Bucay
    (definicja miłości przyjaciół, partnerów, rodziców i dzieci....)

    piątek, 7 października 2011

    Ojciec, syn i... osioł

    "Pewnego dnia ojciec z synem wybrali się na targ do miasta. Ojciec wsiadł na osła, a syn szedł obok niego. Szli przez pustynię. Gdy weszli do miasta, słyszeli, jak ludzie mówili: Patrzcie, jaki ojciec! Syn idzie, a on jedzie sobie na ośle. Ojciec zsiadł z osła i na osła wsiadł syn. I wtedy słyszeli, jak inni ludzie mówili: Patrzcie, jaki syn! Ojciec idzie, a on jedzie sobie na ośle. Wtedy syn zsiadł z osła i prowadził go za sobą. I zobaczyli to inni ludzie i powiedzieli : Patrzcie, jacy głupcy! Mają osła i nie jadą na nim, tylko go prowadzą za sobą. Wtedy ojciec z synem wzięli osła i zaczęli go nieść. Zobaczyli to inni ludzie i powiedzieli: Patrzcie, jacy głupcy! Mają osła i nie jadą na nim, tylko go niosą. Ojciec z synem postawili osła na ziemi, po czym wsiedli na niego razem i ruszyli. Zobaczyli to obrońcy praw zwierząt i i powiedzieli: Co za głupcy! W dwóch jadą na ośle. Zamęczą osła. Trzeba coś zrobić, żeby pomóc temu biednemu zwierzęciu."

    I gdybym chciał się przypodobać wszystkim ludziom, to bym chyba zwariował...

    źródło: Paulo Coelho "Alchemik"

    sobota, 1 października 2011

    ...


    Źródło:
    http://www.thisiswhatididtoday.com/?cat=4&paged=4

    niedziela, 18 września 2011

    Wszystko jest w Twoich rękach


    Dawno, dawno temu, w pewnym mieście, żył sobie wielki mędrzec. Sława o jego mądrości rozniosła się daleko po całym świecie i wkrótce zewsząd zaczęto przychodzić do niego po rady.
     
    W tym samym mieście żył również człowiek, który bardzo zazdrościł mędrcowi sławy i wiele czasu strawił na to, by wymyślić pytanie, na które mędrzec nie mógłby dać odpowiedzi.
     
    Pewnego razu poszedł on na łąkę, złapał motyla i gdy włożył go między dłonie, nagle olśniła go myśl:
    „Pójdę do mędrca i powiem mu: powiedz o najmędrszy z najmądrzejszych,  jakiego motyla trzymam w rękach –  żywego czy martwego?”
    Jeżeli powie, że martwego, rozchylę dłonie i motyl odfrunie, a jeśli powie, że żywego, to mocno ścisnę dłonie i motyl umrze. Wtedy wszyscy zrozumieją, kto z nas jest mądrzejszy.
     
    Jak zawistnik wymyślił, tak też zrobił. Poszedł do miasta i powiedział mędrcowi:
    „Powiedz o najmądrzejszy z najmądrzejszych, jakiego motyla trzymam w rękach - żywego czy martwego?”
     

    Wtedy mędrzec, który był naprawdę najmądrzejszy z najmędrszych, uważnie popatrzył na stojącego przed nim człowieka i powiedział: „Wszystko jest w twoich rękach… ”

     

    sobota, 17 września 2011











    Współczucie – dosłownie: „wspólne odczuwanie” – rodzi się ze zranień własnego serca, które czynią nas wrażliwszymi na innych zranionych.


    - John Welwood -






    poniedziałek, 12 września 2011

    Progresywność podatkowa a osobiste szczęście

    Progresywna skala podatkowa czyni obywateli szczęśliwszymi, uważa psycholog Shigahiro Oishi z University of Virginia. Wyniki jego badań ukażą się w najnowszym wydaniu Psychological Science. Oishi we współpracy z Instytutem Gallupa, Ulrichem Schmimmackiem z University of Toronto oraz Edem Dienerem z University of Illinois przeprowadzili badania na temat progresywności podatków a osobistego szczęścia. Zbadano 59 634 osoby z 54 krajów. Respondenci mieli ocenić swoje zadowolenie z życia w skali od 1 do 10. Ich zadaniem było też opowiedzenie o pozytywnych codziennych doświadczeniach, takich jak uśmiech, spotkanie się z należytym traktowaniem czy zjedzenie dobrego posiłku oraz o doświadczeniach negatywnych. Poproszono ich również o ocenę usług oferowanych przez państwo, jak szkoły publiczne czy dbałość o czystość powietrza.

    Badano też progresję podatkową w poszczególnych krajach, a uzyskane wyniki skorygowano o takie czynniki jak wielkość rodziny, ulgi podatkowe, dopłaty itp.

    Okazało się, że mieszkańcy krajów, w których istnieje większa progresja podatkowa lepiej oceniali swoje życie w porównaniu z krajami, gdzie progresja jest mniejsza. Jak wyjaśnia Oishi, na większe poczucie szczęścia wpływ miały m.in. większy poziom satysfakcji z dóbr publicznych, jak edukacja czy transport.

    Jednocześnie jednak zauważono, że zwiększone wydatki rządowe, mimo iż to właśnie dzięki nim osiągano lepszą jakość np. transportu publicznego, nie wpływały na poczucie szczęścia. Co więcej, zanotowano negatywną korelację pomiędzy szczęściem a rosnącymi wydatkami rządowymi.

    Naukowcy nie wiedzą, z czego wynikają takie sprzeczne ze sobą dane. Oishi spekuluje, że mogą na to mieć wpływ w postrzeganiu efektywności wydatków. Przywołuje tu przykład Stanów Zjednoczonych, które na edukację i ochronę zdrowia wydają więcej, niż jakikolwiek inny kraj na świecie, jednak obywatele uważają, że jakość oferowanych usług nie usprawiedliwia aż takich wydatków.

    Autor: Mariusz Błoński

    Źródło: http://kopalniawiedzy.pl/ za Psychological Science

    piątek, 2 września 2011

    Stres - nowy współpracownik

    Polscy pracownicy są jednymi z najbardziej zestresowanych na świecie - wynika z badań Extended DISC. Wskaźnik napięcia wśród Polaków jest zdecydowanie wyższy niż u pracowników z innych krajów świata - Wielkiej Brytanii, USA czy Brazylii. W 2008 roku pod względem poziomu stresu w pracy wyprzedziliśmy nawet słynących z etosu pracy Koreańczyków. 

     

    Nie bez przyczyny umiejętność radzenia sobie z napięciem staje się kolejnym wymogiem polskich pracodawców. - Firmy coraz częściej oczekują wysokiej odporności na stres. W stosunku do ubiegłego roku odnotowaliśmy wzrost tego typu ofert o blisko 5,5%. Z początkiem lutego 2011 roku stanowiły one ponad 8% spośród wszystkich 25 tys. propozycji opublikowanych w naszej giełdzie - mówi Beata Szilf-Nitka, dyrektor generalny internetowej giełdy pracy infoPraca.pl.

    Trzymanie nerwów na wodzy jest szczególnie cenione na stanowiskach menedżerskich i typowo biurowych. Ponad 55% ofert jest skierowanych do kadry zarządzającej lub też pochodzi z następujących branż: obsługa klienta, sprzedaż, bankowość, finanse, konsulting. - Można powiedzieć, że wśród osób zajmujących się obsługą klienta czy sprzedażą stres jest na porządku dziennym. Długie negocjacje z kontrahentami czy rozmowy z poirytowanymi klientami to główne źródło napięcia. W przypadku kierowników za stres winić należy przede wszystkim dużą dawkę odpowiedzialności oraz obowiązek zarządzania i oceny pracy innych - tłumaczy Anna Cuprian, psycholog, specjalista ds. rekrutacji w firmie Sedlak & Sedlak.



    Wpływ na poziom zawodowego stresu ma także miejsce zamieszkania. Z różnorodnych badań wynika, że bardziej podatni na stres są mieszkańcy dużych aglomeracji miejskich. Napięcie związane z wykonywanymi obowiązkami czy relacją z przełożonym pogłębia irytacja wynikająca z długiego czasu dojazdu do pracy, korków itp. Podobna sytuacja ma miejsce w Polsce - mieszkańcy mniej zindustrializowanych obszarów kraju są bardziej spokojni. Najmniej zestresowanych Polaków mieszka na południu i wschodzie kraju (odpowiednio 81% i 82%). Wyraźnie wyższy odsetek dotyczy mieszkańców regionu centralnego (88%), zwłaszcza warszawiaków (aż 94%).



    Źródła i skutki

    W procesie powstawania stresu zawodowego duże znaczenie mają następujące czynniki: poziom wymagań, zdolność do ich realizacji oraz otrzymywane przy tym wsparcie społeczne. Podstawowe kombinacje tych faktorów i ich wpływ na pracownika zostały zaprezentowane na poniższym schemacie.



    Jak wynika z modelu, największe obciążenie stresem zawodowym występuje wówczas, gdy pracownik w warunkach niskiej kontroli nad wykonywanymi obowiązkami musi sprostać dużym oczekiwaniom i nie ma przy tym zapewnionej odpowiedniej pomocy ze strony organizacji. Zdaniem specjalistów z Państwowej Inspekcji Pracy częstą przyczyną stresu są również: nadmierne zaangażowanie w sprawy zawodowe, rywalizacja oraz dążenie do osiągnięć i pośpiech. We znaki daje się szczególnie ostatni z czynników. Z danych Eurofoundu wynika, że niemal 40% zatrudnionych Polaków musi pracować w bardzo szybkim tempie przez co najmniej jedną czwartą "dniówki". Choć początkowo sytuacja ta może mieć działanie mobilizujące, przy długotrwałej presji staje się niebezpieczna dla zdrowia. - Najpierw pojawiają się objawy wyczerpania, zmęczenia i częste bóle głowy, a sen nie daje odpoczynku. Narażenie na długotrwały stres objawia się najczęściej w postaci wrażliwości na bodźce, nierównomiernej pracy serca, bólów w klatce piersiowej, trudności w oddychaniu i podwyższonego ciśnienia krwi. Niebezpiecznym następstwem bywa także zwiększone ryzyko powikłań sercowo-naczyniowych - wyjaśnia lek. med. Katarzyna Bukol-Krawczyk, internista w Centrum Medycznym ENEL-MED.

    Ostrzeżenia lekarzy przed stresem wydają się tym bardziej niepokojące, że Polacy niekorzystnie oceniają wpływ pracy na swój stan zdrowia. Według danych Eurofoundu w 2010 roku aż 36,4% z nas deklarowało, że praca zawodowa odbija się negatywnie na naszej kondycji - był to jeden z najgorszych wyników w Europie. Wśród najczęstszych dolegliwości związanych z wykonywaną pracą znalazły się: zmęczenie (69%), bóle pleców (42%) oraz bóle głowy (40%).



    Rozpoznać stresory

    To, w jaki sposób odczuwamy natężenie stresu, zależy od naszej osobowości, cech charakteru i doświadczenia życiowego. Sytuacja, która dla niektórych może być stresem nie do wytrzymania, dla innych może być trudna, ale możliwa do "przejścia". Panuje przekonanie, że ze stresem gorzej radzą sobie pesymiści i osoby zamknięte w sobie. Z obserwacji Państwowej Inspekcji Pracy (PIP) wynika natomiast, że na stres w miejscu pracy szczególnie narażeni są pracownicy w młodym i dojrzałym wieku oraz posiadający krótki staż zawodowy.

    Co zrobić, aby nerwy nie "zżerały" naszej energii do pracy i naszego zdrowia? Punktem wyjścia powinno być rozpoznanie tzw. stresorów, czyli sytuacji wywołujących napięcie. Czynnikami obciążającymi mogą być m.in.:

    - przeciążenie ilościowe pracą - kiedy w krótkim czasie musimy wykonać dużą liczbę obowiązków, a warunki pracy uniemożliwiają pełną koncentrację;

    - przeciążenie jakościowe pracą - wywoływane m.in. przez zadania trudne lub skomplikowane, wymagające ciągłego dokształcania się;

    - niedociążenie jakościowe, którego przyczyną jest monotonia pracy lub praca poniżej kwalifikacji;

    - konfliktowość roli - kiedy jesteśmy zmuszeni godzić sprzeczne interesy lub wykonywać sprzeczne polecenia;

    - brak jasności co do zakresu zadań i odpowiedzialności;

    - nieklarowne kryteria oceny pracy i brak informacji zwrotnej na temat jej efektów;

    - niezrozumienie celów pracy i stawianych wymagań;

    - niskie poczucie bezpieczeństwa i stabilności pracy;

    - utrudniony kontakt z przełożonym;

    - praca w izolacji;

    - brak systemu motywacyjnego;

    - motywacja oparta o rywalizację między pracownikami.

    Jeśli któryś z tych czynników wywołuje incydentalny dyskomfort psychiczny, może w przyszłości przekształcić się w źródło permanentnego stresu. Psychologowie pracy uważają, że każdy stresor należy zgłosić i "przedyskutować" z przełożonym - w interesie firmy jest bowiem, aby pracownik wykonywał swe obowiązki bez napięcia. Jeśli źródłem nieprzyjemności jest podłoże personalne (przykładowo trudna relacja z przełożonym lub jednym ze współpracowników), pracodawca może zaoferować przeniesienie do innego zespołu lub działu/oddziału firmy. W sytuacji przeciążenia pracą lekarstwem może okazać się pomoc w postaci asystenta lub praktykanta czy oddanie części zadań w ręce innej osoby. Bez względu na przyczynę stresu warto pamiętać, że jeśli przedsiębiorstwu rzeczywiście zależy na dalszej współpracy, przedstawi propozycję, która rozwiąże lub zredukuje problem napięcia.

    Istotna jest także indywidualna postawa wobec stresu. Z badań Pentor Research International wynika, że Polacy nie są wobec niego bezradni. Odprężenia szukamy w różny sposób - co piąty z nas udaje się na spacery na świeżym powietrzu, 23% sięga po papierosa, a 17% ankietowanych rozładowuje stres poprzez odwrócenie uwagę od sytuacji, która go wywołała i zajęcie się czymś innym.

    Warto podkreślić, że w ostatnich latach duże znaczenie dla psychicznej higieny pracy ma tzw. work-life balance, równowaga między życiem prywatnym i zawodowym. Hasło to zyskało popularność zwłaszcza wśród dużych, międzynarodowych korporacji, które w połowie lat 90. XX wieku promowały pełne zaangażowanie w życie firmy i zachęcały do pracowniczej rywalizacji. Aktualnie obejmują one personel specjalnymi terapiami relaksującymi, treningami antystresowymi czy fundują zajęcia z jogi, znanej z właściwości uspokajających. Skąd zmiana? Firmy zrozumiały, że pracownik produktywny to pracownik zrelaksowany i wypoczęty.

    Źródło: rynekpracy.pl

    poniedziałek, 29 sierpnia 2011

    Piosenka zapisana na receptę

    - Proszę zażywać te pigułki trzy razy dziennie po posiłku. I słuchać często "All You Need Is Love" 
     
    Takie zalecenia możemy już wkrótce usłyszeć od lekarza, jeśli potwierdzą się wyniki badań, które prowadzą szkoccy naukowcy.

    Pomysł na to, że muzyka może przywracać zdrowie, nie jest niczym nowym. Rytm i taniec mają ogromne znaczenie w magii leczniczej wielu społeczeństw tradycyjnych. Wedy - święte księgi hinduizmu datowane mniej więcej na lata 1500-500 p.n.e. - przypisują uzdrawiającą moc klasycznym indyjskim ragom, a sama muzyka jest postrzegana jako forma jogi.

    Na leczniczą moc dźwięków od dziesięcioleci otwarta jest również zachodnia medycyna. Muzykoterapia jako forma kuracji oraz przedmiot poważnych badań pojawiła się w USA już w latach 40. XX w. W Wielkiej Brytanii muzykę wykorzystywano jako element leczenia frontowych traum u weteranów obu wojen światowych, a zastosowania kliniczne muzykoterapii wprowadzono na Wyspach na przełomie lat 60. i 70.

    Dziś muzyka wykorzystywana jest między innymi w leczeniu chorób serca czy terapii pacjentów po wylewie. Znane są przypadki wybudzenia ze śpiączki osób, którym puszczano ich ulubioną muzykę. Najbardziej spektakularnym przykładem działania muzyki na ludzki organizm jest chyba jednak tak zwany efekt Mozarta. Według badań utwory Mozarta poprawiają na krótko zdolności intelektualne, a jego sonata D-dur na dwa fortepiany - co swoim autorytetem potwierdza British Epilepsy Organization - ma zbawienny wpływ na epileptyków.

    Podobne działanie przypisuje się jeszcze tylko jednemu znanemu utworowi - kompozycji greckiego pianisty Yanniego "Acroyali/Standing in Motion".

    Jednak takich korelacji między konkretnym schorzeniem a muzyką, która może pomagać w ich leczeniu, może być znacznie więcej. Tak sugerują najnowsze odkrycia zespołu badawczego z Caledonian University w Glasgow.

    Według BBC szkoccy naukowcy w eksperymentach wykorzystują mieszankę psychologii oraz najnowszych osiągnięć inżynierii dźwięku. Nie chodzi tu jednak tylko o zbawienny wpływ utrzymanej w tej czy innej tonacji kompozycji. Ekipa badawcza z Caledonian University bierze pod uwagę wszystkie elementy utworu, które mogą wpływać na pacjenta - nie tylko rytm i melodię, ale również tekst piosenki czy nawet skojarzenia i emocje, jakie cały utwór wywołuje u poszczególnych badanych. Odpowiednie dobranie wszystkich tych czynników zdaniem Szkotów może bardzo konkretnie wpływać zarówno na nastrój, jak i stan fizyczny chorego. - To, że muzyka wyraża różne emocje, jest efektem wielu części składowych - mówi dr Don Knox, inżynier dźwięku, który szefuje projektowi z Caledonian University. - Ton, struktura i inne techniczne elementy kompozycji mogą mieć ogromne znaczenie. Tak samo słowa, które towarzyszą melodii. Nie można również nie doceniać czynników bardzo subiektywnych: w jakich okolicznościach po raz pierwszy usłyszeliśmy daną piosenkę, z czym się nam ona kojarzy.

    Brzmi to może trochę jak wyważanie otwartych już drzwi - nie od dziś wiemy, że te same kompozycje mogą wzbudzać w różnych odbiorcach bardzo odmienne emocje, co zazwyczaj jest uwarunkowane ich indywidualnymi skojarzeniami. I nie potrzeba do tego poważnych uniwersyteckich badań. Szkoccy naukowcy nie poprzestają jednak na powszechnej wiedzy - zespół Knoxa pracuje nad stworzeniem matematycznego modelu, który wyjaśniałby, jak dana muzyka wpływa na bardzo konkretne stany emocjonalne i fizyczne. Punktem dojścia ma być program komputerowy, który kompilowałby utwory tak, aby mogły one w bardzo konkretny i precyzyjny sposób wpływać zarówno na stan ducha, jak i ludzki organizm. - Taki program mógłby zupełnie zrewolucjonizować sposób, w jaki odbieramy dziś muzykę - mówi Knox. - Już teraz niektóre sklepy internetowe próbują do sprzedawanych przez siebie piosenek dodawać takie kategorie opisu jak "wesołe" czy "smutne". My staramy się dać takim zabiegom naukowe fundamenty, a przy okazji otworzyć mnóstwo innych możliwości, w których takie odkrycie mogłoby znaleźć zastosowanie.

    Brytyjczycy nie po raz pierwszy pochylają się nad związkiem muzyki popularnej z ludzkimi emocjami i stanem fizycznym. Kilka lat temu stacja BBC ogłosiła wielki sondaż w poszukiwaniu piosenek, które najlepiej pomagają słuchaczom przezwyciężyć depresje i wyjść z życiowego dołka. Ku zaskoczeniu zwyciężyły utwory kojarzone ze smutkiem i przygnębieniem. Na liście znalazły się takie kompozycje jak "Everybody Hurts" R.E.M czy "Love Will Tear Us Apart" Joy Division, a na sam szczyt zestawienia trafiła piosenka The Smiths "I Know It's Over". Czy zespół dr. Knoxa będzie potrafił wyjaśnić i ten fenomen?


    Źródło: Gazeta Wyborcza
    http://wyborcza.pl/1,75475,8388202,Piosenki_zapisana_na_recepte.html#ixzz1WRGXpKkR

    poniedziałek, 8 sierpnia 2011

    "Przepis na sukces" wg Viktora Frankla

    Po raz kolejny sięgnęłam do książki "Człowiek w poszukiwaniu sensu" Viktora E. Frankla. W przedmowie do niej autor wyraża swoje zaskoczenie tym, że spośród kilkudziesięciu książek, które wyszły spod jego pióra, właśnie ta jedna, którą zamierzał wydać anonimowo, stała się bestsellerem. Napisał ją nie dla sławy, a po prostu z potrzeby podzielenia się własnymi refleksjami nad naturą i zachowaniem człowieka w sytuacji ekstremalnej (jaką jest pobyt w obozie koncentracyjnym).

    Wyciąga z tego doświadczenia następującą konkluzję:

    "Nie gońcie za sukcesem - im bardziej ku niemu dążycie, czyniąc z niego swój jedyny cel, tym częściej on was omija. Do sukcesu bowiem, tak jak do szczęścia, nie można dążyć; musi on z czegoś wynikać i występuje jedynie jako niezamierzony  rezultat naszego zaangażowania w dzieło większe i ważniejsze od nas samych lub efekt uboczny całkowitego oddania się drugiemu człowiekowi, Szczęście po prostu musi samo do nas przyjść i to samo dotyczy sukcesu: sukces "przydarza się" nam, kiedy o niego nie zabiegamy. Trzeba słuchać, co nam podpowiada sumienie, a następnie realizować jego nakazy zgodnie ze swoją najlepszą wiedzą. Dopiero wtedy przekonacie się, że na dłuższą metę - powtarzam: na dłuższą metę! - sukces przychodzi właśnie do tych, którzy o nim nie myśleli."

    środa, 29 czerwca 2011

    Co jest w życiu ważne? - przykazania prof. Leszka Kołakowskiego

    PO PIERWSZE PRZYJACIELE.

    A POZA TYM: 

    CHCIEĆ NIEZBYT WIELE.
    WYZWOLIĆ SIĘ Z KULTU MŁODOŚCI.
    CIESZYĆ SIĘ PIĘKNEM.
    NIE DBAĆ O SŁAWĘ.
    WYZBYĆ SIĘ POŻĄDLIWOŚCI.
    NIE MIEĆ PRETENSJI DO ŚWIATA.
    MIERZYĆ SIEBIE SWOJĄ WŁASNĄ MIARĄ.
    ZROZUMIEĆ SWÓJ ŚWIAT.
    NIE POUCZAĆ.
    IŚĆ NA KOMPROMISY ZE SOBĄ l ŚWIATEM.
    GODZIĆ SIĘ NA MIERNOTĘ ŻYCIA.
    NIE SZUKAĆ SZCZĘŚCIA.
    NIE WIERZYĆ W SPRAWIEDLIWOŚĆ ŚWIATA.
    Z ZASADY UFAĆ LUDZIOM.
    NIE SKARŻYĆ SIĘ NA ŻYCIE.
    UNIKAĆ RYGORYZMU I FUNDAMENTALIZMU.


    wtorek, 28 czerwca 2011









    Największym odkryciem mojego pokolenia było zrozumienie faktu, że ludzie mogą zmieniać swoje życie poprzez zmianę stanu swego ducha.

    - William James -





    sobota, 25 czerwca 2011

    piątek, 24 czerwca 2011







    Jeśli a oznacza szczęście,  to    a = x + y + z,
    gdzie x - praca, y - rozrywki, z - umiejętność trzymania języka za zębami.

    - Albert Einstein -


    środa, 15 czerwca 2011

    sobota, 11 czerwca 2011

    Szczęście po polsku

    Nie przestajemy narzekać, ale z roku na rok jesteśmy coraz bardziej zadowoleni z życia.

    Pogoda jak zwykle zawodzi, mój szef to idiota, wszyscy myślą tylko o sobie (i tylko ja myślę o mnie). W krzyżu łamie, pieniędzy mało, a rząd nic nie robi, aby temu zaradzić. Ogólnie jestem szczęśliwy – tak mogłaby brzmieć odpowiedź Polaka na pytanie, jak się ma. Bo szczęście po polsku to szczęście na przekór.

    Na przekór kulturze

    Polska znajduje się na 58. miejscu wśród 149 państw ujętych w Światowej Bazie Szczęścia (World Database of Happiness) opracowanej przez Ruuta Veenhovena z Uniwersytetu Erasmusa w Rotterdamie. W dodatku z roku na rok jesteśmy coraz bardziej zadowoleni z życia – w porównaniu z 1988 rokiem liczba Polaków uważających się za szczęśliwych wzrosła dwukrotnie (do 33 proc.), a ogólną satysfakcję życiową deklaruje 70 proc. z nas – podaje CBOS. Mimo to wciąż niezmiennie narzekamy. 61 proc. Polaków często lub bardzo często rozmawia o wysokich cenach, 56 proc. o chamstwie, a 47 proc. o nieudolności polityków – wynika z badań Bogdana Wojciszke ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej i Wiesława Baryły z Uniwersytetu Gdańskiego. Choć taka postawa może być niezrozumiała dla przedstawicieli kultury amerykańskiej, narzucającej poczucie szczęśliwości lub przynajmniej deklarowanie szczęścia, to my świetnie odnajdujemy się w zbiorowych seansach biadolenia. To zjawisko nazwano polską normą negatywności.

    Amerykanie celebrują Święto Dziękczynienia, a we współczesnej angielszczyźnie słowo "sad" oznacza nie tylko smutny, ale także nieudolny, nudny, niemodny. My świętujemy nieudane powstania, a osoby patetyczne uznajemy za wiarygodne i poważne. Oczywiście fakt, że żyjemy w takiej kulturze, to doskonały powód do narzekania. Tymczasem kultura polska i amerykańska są w gruncie rzeczy tak samo niedorzeczne. Badania Dariusza Dolińskiego z SWPS wykazały, że polscy studenci najczęściej czują się gorzej niż zwykle. Amerykańscy z kolei mają lepsze samopoczucie niż zwykle – dowiodły badania Winifreda Benta Johnsona. Logiczne jest, że te deklaracje są naznaczone normami kulturowymi, nie mogą realnie oddawać rzeczywistości.

    Wbrew pozorom kultura narzekania ma zalety. Narzekanie pomaga pozbyć się nieprzyjemnych emocji, bywa napędem do wprowadzenia zmian, porządkuje świat. Pozwala także zachować dobrą opinię o sobie: utyskując na skorumpowanych egzaminatorów, zdejmujemy z siebie odpowiedzialność za oblany egzamin na prawo jazdy, a wredny szef i głupi politycy to jedyne powody naszych problemów finansowych. Biadolenie jest także elementem tworzącym naszą tożsamość i poczucie wspólnoty. „Narzekacz może być pewien, że jego zachowanie zostanie ocenione jako adekwatne i stosowne, a co więcej, będzie uchodził za mądrzejszego od tych, którzy mówią dobrze o świecie” – piszą Wojciszke i Baryła w książce „Jak Polacy przegrywają, jak Polacy wygrywają”. Narzekanie, wbrew wynikom wielu amerykańskich badań, przyczynia się do naszego dobrego samopoczucia.

    Na przekór autorytetom

    „Człowiek idzie poprzez swoje ziemskie życie w taki lub inny sposób drogą cierpienia” – pisał Jan Paweł II. „Naprawdę szczęśliwe są tylko dzieci do ukończenia czwartego roku życia, dopóki nie staną się bardziej świadome” – twierdził Leszek Kołakowski. Podmiotem lirycznym najpiękniejszych wierszy i piosenek jest nieszczęśliwie zakochany romantyk. Mimo że szanujemy autorytety i od lat solowo, w duetach i chórkach nawołujemy, aby dziewczyna spojrzała wreszcie na nieszczęśliwego białego misia i nie żałowała tej ostatniej niedzieli, bo „dzisiaj się rozejdziemy na wieczny czas”, to na co dzień nie bierzemy sobie tego do serca.

    Jak tłumaczyć fakt, że najwięksi polscy myśliciele postrzegają życie jako drogę przez mękę, a jak pisał Kołakowski, „prawie cała literatura, prawie cała poezja, prawie cała sztuka wyrosły z ludzkiego bólu; w niebie chyba sztuki nie ma”? Jednej z odpowiedzi mogą udzielić dziennikarze – odbiorców mediów dużo trudniej zainteresować radosnymi informacjami. Nasze atawistyczne skłonności do wyłapywania informacji o potencjalnych niebezpieczeństwach powodują, że wiadomości o tym, iż świat jest piękny, a ludzie szczęśliwi, puszczamy mimo uszu. Aby przykuć uwagę odbiorców, trzeba wywołać w nich niepokój. To dlatego rekordowe nakłady mają gazety wydawane po tragediach – ataku na WTC, śmierci papieża, katastrofie w Smoleńsku. Czytelnicy potrzebują informacji, wyjaśnienia tragedii, pomocy w odbudowaniu świata, który zadrżał w posadach. Wtedy przydają się światłe rady i złote myśli uczonych. Ponadto filozofia, czyli refleksja nad rzeczywistością, nigdy nie rozwinęłaby się w wielką naukę, gdyby konkluzja brzmiała „świat jest OK i nie ma już nic do zrobienia”. „(...) Intelektualiści pokroju Schopenhauera muszą zapewnić sobie niszę w polu kulturowym, a przecież nie wysnują żadnych ciekawych wniosków, wychodząc z przesłanki, że wszystko jest w zasadzie w najlepszym porządku” – pisze Daniel Nettle w książce „Szczęście sposobem naukowym wyłożone”. Dodaje, że większość intelektualistów wywodzi się z najbardziej skłonnej do przemyśleń, samotności i poczucia nieszczęścia grupy społeczeństwa, czyli spośród neurotyków. Pozostali mogą się zająć spokojną egzystencją, pozbawioną codziennych wiwisekcji i analiz światowych konfliktów, ale za to beztroską.

    Na przekór badaniom

    Polacy są szczęśliwi, nic sobie nie robiąc z badań, według których nie mają do tego żadnych podstaw ani nawet predyspozycji. Zgodnie z zachodnimi badaniami osoby, które chcą być szczęśliwe, powinny być optymistami, wierzyć w świetlaną przyszłość, ufać innym i mieć poczucie kontroli nad własnym życiem. Tymczasem z polskiej Diagnozy Społecznej wynika, że w Polsce występuje tzw. pesymizm ekspansywny, czyli przekonanie, że los uśmiechnie się raczej do innych niż do nas. 80–90 proc. z nas twierdzi, że na ogół nie można ufać innym. Coraz mniej Polaków jest zdania, że mogą wpływać na to, jak potoczą się ich losy. Być może taka postawa ma nas chronić przed rozczarowaniami. Może szczególnie uważnie przerabialiśmy dzieła Bolesława Prusa, który radził: „Nie myśl o szczęściu. Nie przyjdzie – nie zrobi zawodu; przyjdzie – zrobi niespodziankę”. Inna korzyść, jaką możemy czerpać z faktu, że większość z nas nie wierzy, iż przydarzy im się coś dobrego, jest związana z grami liczbowymi. W USA w różnych zakładach obstawia ponad 60 proc. dorosłych, w Polsce taką szansę losowi daje nie więcej niż 40 proc. osób. Dzięki temu w Polsce jest znacznie mniejsze prawdopodobieństwo, że w wypadku wygranej będziemy musieli się z kimś podzielić.

    W niemieckich badaniach, w których wzięło udział 24 tys. osób, wykazano, że małżeństwo zwiększa zadowolenie z życia, ale już po dwóch latach satysfakcja wraca do poziomu wyjściowego. Brytyjczycy wyliczyli nawet, że ślub można zastąpić pieniędzmi. Małżeństwo w takim samym stopniu i na tak samo długi czas zwiększa szczęśliwość jak 72 tys. funtów – podaje Liz Hoggard w książce „Jak być szczęśliwym”. W Polsce małżeństwo bardziej się ceni – żonaci i mężatki są najbardziej zadowoloną z życia grupą społeczną, niezależnie od tego, ile lat upłynęło od ślubu i jaki jest ich status materialny. Nie znajdują u nas potwierdzenia głośne niedawno badania Centre for Disease Control and Prevention, według których najszczęśliwsi są ludzie najstarsi. W Polsce za najszczęśliwszych uważają się ludzie w wieku 18–34 lat.

    Przekora Polaków nie zna granic. W kraju nad Wisłą nie sprawdza się nawet jedna z najlepiej udokumentowanych teorii naukowych – teoria perspektywy, za którą Daniel Kahneman, jeden z jej twórców, otrzymał Nagrodę Nobla. Zgodnie z tą koncepcją ludzie są skłonni do podejmowania ryzyka, żeby odrobić poniesioną stratę, natomiast unikają ryzyka, które ma na celu powiększyć już zdobyte zyski. Tymczasem Polacy unikają ryzyka zarówno w warunkach straty (79 proc.), jak i zysków (76 proc.) – wynika z badań prof. Janusza Czapińskiego.  Być może jest to związane z faktem, że znacznie mniejszy odsetek Polaków niż na przykład Amerykanów wierzy w możliwość odniesienia życiowego sukcesu, więc wolimy nie podejmować żadnego ryzyka. Ale ta nasza narodowa cecha szczególna ma także zalety: chroni nas przed niebezpieczeństwem, że coś zaburzy nasz dobrostan. „Niewykluczone, że dzięki temu jesteśmy bardziej odporni na uzależnienie od hazardu (…) W Polsce nie ma też tradycji »hazardowych« zagrań władzy, prowadzących do eskalacji kryzysów (…)” – pisze Czapiński w książce „Jak Polacy przegrywają, jak Polacy wygrywają”.

    Na przekór sobie

    Niestety podobnie jak inne narody mamy tendencję do koncentrowania wysiłków na tych aspektach życia, które nie wspierają naszego dobrostanu. Najwięcej satysfakcji czerpiemy z relacji z innymi – rodziną, przyjaciółmi. „Najważniejszy czynnik decydujący o tym, że nie jesteśmy szczęśliwi, to samotność. Kiedy nie mamy ludzi, z którymi możemy dzielić radości i smutki, znacznie trudniej jest cieszyć się życiem i radzić sobie z porażkami” – mówi Dorota Jasielska z Wydziału Psychologii Uniwersytetu Warszawskiego. Ale na pytanie IPSOS o to, co najbardziej uszczęśliwiłoby nas w nadchodzącym roku, najwięcej osób (44 proc.) odpowiedziało: pieniądze. Miłość wskazał jedynie co ósmy respondent.

    Badania CBOS wykazały, że w poprawę sytuacji materialnej inwestujemy najwięcej energii. W dodatku największa grupa deklarująca, że ich cele są związane z finansami, to ludzie najlepiej sytuowani. Ciekawą ilustracją dystansu, a nawet niechęci klasy średniej i niższej do dużych pieniędzy jest historia Ryśka z Wydmin, który wygrał w lotto 13,3 mln zł. „Tutaj ludzie nie wiedzą, co zrobić z większym spadkiem, a co dopiero z taką fortuną. Idzie się załamać z taką wygraną” – mówił kolega Ryśka Jerzemu Ziemackiemu z tygodnika „Wprost”. „Tak olbrzymia wygrana to nieszczęście” – dodała Monika Łapicka-Gij, wójt gminy. Takie pieniądze budzą zazdrość, znacznie utrudniają tworzenie i utrzymanie dobrych relacji z rodziną i znajomymi, zmniejszają poczucie bezpieczeństwa – prawdziwe warunki szczęścia.

    Większości z nas wydaje się jednak, że to pieniądze uczynią nas szczęśliwszymi. Mamy rację – wydaje nam się. „Większe mieszkanie, wymarzony samochód, luksusowe wakacje poprawią nasz nastrój, ale tylko na chwilę. Nasze niesamowite zdolności adaptacyjne sprawiają, że bardzo szybko przyzwyczajamy się do zmiany na lepsze. Zatem żadne z działań, które koncentruje się wyłącznie na poprawie sytuacji, nie podniesie trwale poziomu szczęścia” – wyjaśnia Jasielska. Najbogatsi Amerykanie z listy „Forbesa” i pasterze z plemienia Masajów deklarują ten sam poziom zadowolenia z życia. Gonitwa za pieniędzmi oddala od szczęścia. Stawiany nam przez niektórych za wzór amerykański model wielokrotnego przeprowadzania się, aby zdobyć lepiej płatną pracę, znacznie zmniejsza poczucie szczęśliwości tych mobilnych „ludzi sukcesu” – pisze ekonomista Richard Layard w książce „Happiness: Lessons from a New Science”. „Ludzie są tak zajęci chceniem różnych rzeczy, że zapominają o tym, co sprawia im przyjemność” – pisze Daniel Nettle.

    Recepta na szczęście

    Coraz więcej z nas wyciąga jednak wnioski z badań dowodzących, że prawdziwą radość dają dobre relacje z innymi. W dodatku coraz częściej w tych relacjach chcemy robić coś dobrego dla innych. „Prowadząc badania nad szczęściem Polaków, zauważyłam, że jako warunki szczęścia pojawiły się działania na rzecz innych: dawanie szczęścia innym, cieszenie się ich szczęściem. Jak pokazują badania, umiejętność wyjścia poza swoje potrzeby, skupienie na pomaganiu innym jest cennym źródłem poczucia szczęścia” – mówi Dorota Jasielska. Liczba osób zajmujących się wolontariatem rzeczywiście rośnie. W 2001 r. bezinteresownie na rzecz innych pracowało 10 proc. z nas, a w 2010 r. już 16 proc. – podaje stowarzyszenie Klon/Jawor. Szczęście daje nam też pokonywanie problemów. „W moich badaniach pojawiły się odpowiedzi, że źródłem szczęścia są dla niektórych sukcesy w pokonywaniu przeciwności losu. Stwierdzenie Nietzschego, że »co nas nie zabije, to wzmocni«, sprawdza się w wypadku wielu osób” – dodaje Jasielska.

    Na czym jeszcze warto się skupić? „Najskuteczniejsze metody pozwalające nam poczuć się szczęśliwymi to ćwiczenie czerpania radości z życia, wyrażanie wdzięczności, ćwiczenie optymizmu, robienie tego, co nas naprawdę wciąga, realizowanie celów z zaangażowaniem. Badacze stworzyli także listę sześciu cnót, czyli właściwości, które sprawiają, że postrzegamy życie jako bardziej wartościowe i szczęśliwe. Te cnoty to mądrość, odwaga, człowieczeństwo, sprawiedliwość, wstrzemięźliwość i transcendencja” – mówi Dorota Jasielska.

    Listę najszczęśliwszych państw otwierają Kostaryka, Dania, Islandia, Szwajcaria, Finlandia i Meksyk. Stany Zjednoczone zajęły 21. miejsce. Za najbardziej nieszczęśliwych uważają się mieszkańcy krajów Afryki: Zimbabwe, Burundi, Tanzanii i Togo. My jesteśmy tak samo szczęśliwi jak postrzegani jako szczególnie poszkodowani przez los Chińczycy, ale także podobnie jak bogaci Japończycy czy uznawani za uosobienie szczęścia Tajowie i Indonezyjczycy. Nie warto szukać argumentów na to, że innym żyje się lepiej. Lepiej pójść za wskazówką Anthony'ego de Mello: „W życiu nie ma takiej chwili, abyśmy nie mieli wszystkiego, co potrzebne, aby czuć się szczęśliwymi. Pomyśl o tym (...). Jeśli jesteś nieszczęśliwy, to dlatego, że cały czas myślisz raczej o tym, czego nie masz, zamiast koncentrować się na tym, co masz w danej chwili”.  


                                                                                                                                                                        

    Ministerstwo Szczęścia


    Celem polityki rządu Bhutanu nie jest zwiększanie produktu narodowego brutto, lecz szczęścia narodowego brutto. Liczne badania naukowe pozwalają także rządom innych krajów opracować politykę społeczną, której wprowadzenie spowoduje awans państwa na liście najszczęśliwszych na świecie.


    1. W wiadomościach warto mówić o przykrych wydarzeniach z przeszłości i przyjemnych współczesnych – to ograniczy tendencję społeczeństwa do idealizowania przeszłości i niedoceniania teraźniejszości.


    2. Status społeczny ludzi żyjących na danym terenie powinien być wyrównany. Pieniądze szczęścia nie dają, ale podwyżka może poprawić nam nastrój. Niestety tylko do momentu, kiedy dowiemy się, że pensja innego pracownika została podniesiona jeszcze bardziej.


    3. Warto przeprowadzić kampanię społeczną, nawołującą do tego, aby kryterium sukcesu osobistego było osiągnięcie „dobrej”, a nie „lepszej” pensji, pozycji społecznej, sylwetki, stworzenie „dobrej” rodziny itp. Rywalizacja, porównywanie się z innymi utrudniają osiągnięcie szczęścia.


    4. W dniu badania poczucia szczęśliwości warto rozrzucić w okolicy miejsca przeprowadzania ankiet mnóstwo drobnych monet. Dowiedziono, że znalezienie monety przed badaniem przekłada się na deklarowanie poczucia zadowolenia z całego życia. Tego zabiegu nie należy nadużywać, bo przewidywalny fart przestaje cieszyć.

                                                                                                                                                                       

    Autor artyułu: Monika Maciejewska
    Źródło: http://www.focus.pl/cywilizacja/zobacz/publikacje/szczescie-po-polsku/

    Dlaczego jesteśmy szczęśliwi?



    piątek, 10 czerwca 2011

    Tunel przez odchłań

    Zachować rutynę, podsycać nadzieję, dbać o dobre relacje z towarzyszami niedoli i robić w pamięci skomplikowane obliczenia – oto przepis na przeżycie w ekstremalnych warunkach

    Pustynia Atakama w Chile. Jedno z najsuchszych miejsc na Ziemi. Tysiące kilometrów piachu i kamieni. Tylko gdzieniegdzie juki, opuncje i wysokie kaktusy saguaro przypominające fabryczne kominy. W ciągu roku spada tu zaledwie 100 mm deszczu. Podróż przez ten rejon wydaje się przygodą tylko dla odważnych i wytrwałych. Jeszcze odważniejsi i twardsi schodzą tu pod ziemię. Pustynia jest bogata w złoża kobaltu i uranu, ołowiu i żelaza, złota i miedzi. Właśnie w kopalni złota i miedzi San Jose w Copiapo 5 sierpnia 2010 roku na szychtę zjechało 33 mężczyzn. Ich zmiana okazała się wyjątkowo długa – wielomiesięczna. Gdy zawalił się chodnik i przez wiele dni nie można było nawiązać z nimi kontaktu, oni znaleźli ratunek w pięćdziesięciometrowym schronie na głębokości 688 m. Zostali tam na kilkaset dni.

    Szczoteczka do zębów ratuje życie
       
    Kilka miesięcy wcześniej – w czerwcu – sześciu ochotników weszło do kompleksu izolacyjnego pod Moskwą. Przez co najmniej 520 dni ci mężczyźni będą jeść, spać, ćwiczyć i prowadzić życie towarzyskie całkowicie odcięci od świata. Po co? To eksperyment Mars 500, który ma przygotować ludzkość do pierwszego załogowego lotu na Czerwoną Planetę. A przy okazji sprawdzi, jak człowiek radzi sobie w zamknięciu i małej grupie, bez kontaktu z bliskimi, bez dostępu do prysznica i dobrze zaopatrzonej spiżarni (racjonowana żywność liofilizowana po kilku miesiącach może się każdemu znudzić). Co się dzieje z emocjami? Jak kształtują się relacje w grupie? Jak stres wpływa na życie? Kiedy okazało się, że aby dotrzeć do kolegów zasypanych siedem kilometrów od wejścia do kopalni, ekipy ratunkowe potrzebują kilku miesięcy, na pomoc wezwano ludzi z NASA. Gdy inżynierowie zastanawiali się, jak przewiercić otwór o średnicy choćby kilkudziesięciu centymetrów, przez który górników można by wyciągnąć na powierzchnię, eksperci od lotów kosmicznych radzili, co zrobić, by utrzymać ich w dobrej kondycji fizycznej i psychicznej. I na początek zaordynowali: podać witaminę D (na dole panuje ciemność), podzielić dobę na dzień i noc, zorganizować ćwiczenia fizyczne. Al Holland, psycholog z NASA, radził, by na szczupłej przestrzeni wydzielić trzy strefy: jedną do spania, w której zawsze panuje ciemność, i dwie jasne: do pracy i do prowadzenia życia towarzyskiego. A o co poprosili górnicy, gdy tylko udało się im skontaktować z ludźmi na powierzchni? O szczoteczki do zębów. Rutyna daje pozór normalności i sprawia, że łatwiej pokonać stres i utrzymać nadzieję, że uda się przetrwać.

    „Rzadko zdarza się, by w warunkach ekstremalnych jedna osoba przeżyła, a druga nie tylko dlatego, że ocalony miał większą wolę życia” – pisze Claude A. Piantadosi w książce „The Biology of Human Survival: Life and Death In Extreme Environments”. Tyle że „rzadko” nie znaczy „nigdy”, a naukowcy uwielbiają badać sytuacje wyjątkowe. Oczywiście, ratownicy w Chile zrobili wszystko, by dostarczyć zasypanym górnikom wodę, jedzenie i leki, a także zadbać o ich morale. Potrzeby fizjologiczne to podstawa, ale nie zlekceważono także potrzeb emocjonalnych, społecznych i poznawczych. 

    Młotek kucharza

    Zanim pierwsi astronauci wyruszyli w podróż promami kosmicznymi, naukowcy badali ludzką wytrzymałość na stres i odosobnienie, przyglądając się kolegom pracującym miesiącami w bazach na Antarktydzie. Polarnicy musieli na co dzień pokonywać nudę i monotonię, które w połączeniu z brakiem światła i niską temperaturą przyczyniają się do depresji i stresu. Zdaniem Petera Suedfelda, emerytowanego profesora z University of British Columbia, monotonia sama z siebie nie musi jeszcze wywoływać stresu. Najgorzej, gdy nudzie towarzyszy konieczność stałego utrzymania czujności i napięcia uwagi. Objawów zaburzeń psychiatrycznych (najczęściej właśnie zaburzeń nastroju) doświadcza 5 proc. uczestników wypraw polarnych, choć są to już najtwardsi z twardych, ci, którzy pomyślnie przeszli rygorystyczne testy psychologiczne. „Zasłona mroku, która pokryła zewnętrzny świat mroźnego pustkowia, opadła również na wewnętrzny świat naszych dusz” – pisał Frederick Cook o zmaganiach psychicznych swojej załogi podczas wyprawy na Antarktydę w latach 1898–1899.

    Depresji udaje się zapobiec dzięki utrzymaniu poczucia więzi w grupie. Dowiodły tego badania Lawrence’a Palinkasa, antropologa z University od South California. Palinkas zbadał stan sieci społecznych na stacjach antarktycznych. Depresja zdarzała się wśród polarników znacznie częściej, jeśli załoga stacji podzieliła się na kliki. „Poczucie więzi społecznych ma znaczący wpływ na to, jak się czujemy z samym sobą” – mówi Palinkas. Tyle że zapobieżenie konfliktom i wybuchom agresji wśród ludzi stłoczonych i odizolowanych od świata nie jest łatwe. „Zamknięcie, uwięzienie wraz z siedmioma osobami i brak zajęć – wszystko to powodowało, że napięcie psychiczne narastało aż do wrzenia” – pisze Jayne Poynter w książce „The Human Experiment”.

    Poynter na dwa lata pozwoliła się zamknąć w hermetycznej kopule na pustyni w stanie Arizona w USA w ramach eksperymentu Biosphere 2. W 1996 r. na amerykańskiej stacji na Antarktydzie kucharz zaatakował kilku kolegów młotkiem. Podczas trzymiesięcznej symulacji wyprawy kosmicznej w 1999 r. dwóch rosyjskich ochotników posprzeczało się na tyle mocno, że na ścianach pozostała rozbryzgana krew. 

    Odmienne stany świadomości

    Bez wody możemy przetrwać około trzech dni bez jedzenia – około trzech tygodni, bez snu – około dziesięciu dni, bez oddychania – około trzech minut Bez dźwięków i obrazów da się chyba jednak wtrzymać – w monotonnym krajobrazie Antarktydy albo w ciemnym tunelu na dnie kopalni pozbawienie bodźców nie wydaje się na pierwszy rzut oka wielkim problemem. To, jak na nas wpływa taka sytuacja, zwana izolacją sensoryczną, postanowili sprawdzić W. Harold Bexton, Woodburn Heron i T.H. Scott, pracujący w latach 50. XX wieku w laboratorium prof. Donalda Hebba w McGill University w Montrealu w Kanadzie. W przeprowadzonym przez nich badaniu 29 studentów zamykano pojedynczo w pustym i dźwiękoszczelnym pomieszczeniu o wymiarach 2,5 m x 1,2 m x 1,8 m. Na oczach mieli gogle, które przepuszczały jedynie rozproszone światło, na dłoniach bawełniane rękawiczki, a na przedramionach kartonowe osłony. Zdejmowali je tylko, by zjeść lub skorzystać z toalety (na te czynności poświęcali 2–3 godziny na dobę). Z eksperymentatorami mogli się porozumiewać poprzez intercom i prosić o wszystko, czego potrzebowali. Poza tym powierzono im odpowiedzialne zadanie: leżeć wygodnie i nic nie robić. I jeszcze płacono im 20 dolarów za każdy dzień. Wielu z nas tak właśnie wyobraża sobie raj.

    Ile wytrzymali w raju kanadyjscy studenci? Żaden z nich nie wiedział, ile czasu upłynęło od rozpoczęcia badania, ale większość błagała o wypuszczenie na zewnątrz po trzech, czterech dobach. Co się z nimi działo? Już po kilku godzinach odcięcia od jakichkolwiek bodźców mieli problemy ze skupieniem myśli. Opowiadali, że doświadczyli niemyślenia, a tę sytuację postrzegali jako skrajnie nieprzyjemną. Bywało, że śmiali się lub irytowali bez powodu, ich reakcje stały się wyolbrzymione. Mało tego, niektórzy doznawali halucynacji: widzieli kompozycje linii i punktów, a nawet złożone obrazy, na przykład żółte ludziki w czarnych czapkach, prehistoryczne zwierzęta wchodzące do dżungli albo procesję wiewiórek z plecakami na ramionach. Rzadziej zdarzały się omamy słuchowe i dotykowe. Halucynacje były irytujące, niemal uniemożliwiały sen. Znikały dopiero wtedy, gdy badani wykonywali jakieś skomplikowane zadania, np. mnożenie liczb w pamięci.


    Bodźców potrzebujemy zatem tak jak tlenu. Bez nich nasz mózg zachowuje się, jakby był pod wpływem środków psychotropowych. Co się dzieje z mózgiem odciętym od dopływu bodźców? W normalnych warunkach w czasie jednej sekundy wszystkie receptory znajdujące się w naszym ciele odbierają gigantyczną ilość danych – sięgającą być może nawet 100 miliardów bitów. Gdy tego zabraknie, mózg sam zaczyna sobie wytwarzać stymulacje, stąd biorą się złudzenia zmysłowe.
     

    Moja córka, Nadzieja

    „Zdołaliśmy przejść przez góry i prowadzić potem normalne życie, im też się uda” – powiedział o chilijskich górnikach Pedro Algorta, jeden z urugwajskich rugbystów, którzy przeżyli słynną katastrofę samolotu w Andach w 1972 roku. Dwanaście spośród 45 osób na pokładzie zmarło na miejscu, siedemnaście później, ale szesnastu udało się przeżyć 72 dni w śniegu i mrozie, na wysokości ponad 3000 m n.p.m., nim dwóch z nich sprowadziło pomoc. By przeżyć, niektórzy musieli jeść ciała zmarłych kolegów. Co pozwoliło im pokonać ten horror i przetrwać? Najważniejsze to zachować nadzieję – zgodnie odpowiadają naukowcy. Zasypani chilijscy górnicy dostali kieszonkowe wydania Biblii. Poprosili także – jak poinformował psycholog Alberto Iturra – o wycinki z gazet na temat akcji ratunkowej, komiksy i… poradnik dotyczący wystąpień publicznych. Tłumaczyli, że po uwolnieniu chcieliby zabłysnąć wymową, odpowiadając na pytania dziennikarzy na konferencji prasowej. Dla lekarzy był to znak, że ofiary katastrofy czują się dobrze i mają dość siły psychicznej, by przetrwać.

    Psychologowie zainteresowali się pojęciem nadziei w latach 50. ubiegłego stulecia. Karl Menninger z Harvard Medical School zdefiniował ją wówczas jako pozytywne oczekiwanie na osiągnięcie celu. Kaye Hearth z Minnesota State University określiła źródła nadziei, wskazując między innymi na miłość rodziny i przyjaciół, duchowość i wiarę, stawianie sobie w życiu realnych, ambitnych celów oraz poczucie humoru i uskrzydlające wspomnienia. Chilijscy górnicy niewątpliwie wykazywali się nawet poczuciem humoru: pielęgniarza prze- zywali Dr House i śpiewali radosne piosenki Ju- ana Luisa Guerry z Dominikany. Gdy jednemu z nich urodziła się córka (film z tego wydarzenia dla podniesienia morale pokazano wszystkim jego kolegom pod ziemią), mężczyzna polecił żonie, by nazwała dziewczynkę Esperanza. To znaczy Nadzieja. 

    Autor artykułu: Katarzyna Sroczyńska
    Artykuł pochodzi ze strony: http://www.focus.pl/nauka/zobacz/publikacje/tunel-przez-odchlan/nc/1/


                                                                                                                                                                             
     Co nas nie zabije, to nas wzmocni
    Wzrost posttraumatyczny to pojęcie zyskujące coraz większe uznanie wśród psychologów. Naukowcy odkryli, że osoby, które przetrwały wojnę, przemoc, klęski żywiołowe i inne przeciwności losu, czasami zmieniają się na lepsze — wzrasta ich poczucie własnej wartości, zwiększa się samoświadomość i odnajdują nowe wartości. „Zazwyczaj ci, którzy wracają z terenów polarnych czy z kosmosu, mają wyraźniejszy cel w życiu i jaśniejszą hierarchię wartości” – mówi Peter Suedfeld z University of British Columbia. Podobne zjawisko zaobserwowano u osób świadomie szukających ekstremalnych, trudnych przeżyć. „Rozwija się u nich poczucie własnych możliwości. Uświadamiają sobie, że skoro są w stanie zrobić coś tak wymagającego, to są w stanie zrobić wszystko” — tłumaczy antropolog Lawrence Palinkas.